czwartek, 16 grudnia 2010

Jak to działa w Ameryce?

Pisząc o amerykańskich bibliotekach publicznych nie sposób pominąć kwestii ich prawnego i społecznego umocowania, które wyznacza ich zadania i reguluje źródła utrzymania. Rozmowy z amerykańskimi bibliotekarzami, a także osobami zajmującymi się bibliotekami z urzędu, zarysowały nam obraz owego "otoczenia" biblioteki.


Organizacja (a zatem i finansowanie) amerykańskiego państwa oraz samorządów lokalnych (stanowe, powiatowe, miejskie) pod względem prawnym i administracyjnym jest bardzo .... minimalistyczna. Mówiąc w skrócie - najważniejsza jest lokalna, indywidualna i społeczna przedsiębiorczość i samoorganizacja. Dla zadań, dla których nie jest ona wystarczająca, potrzebne są władze samorządowe. Jeśli ich mandat nie wystarcza do rozwiązania problemów, jest tu miejsce dla władz stanowych. Pozostałymi kwestiami zajmują się władze federalne. Podsumowując - amerykańskie państwo, to struktura kształtowana oddolnie, świadomie eksponująca prawo obywateli do samorządności i samostanowienia. 

"Tanie państwo" i "tani samorząd" to pojęcia związane z innym podstawowym pojęciem: "podatnicy". Obywatele USA są obciążeni w największym wymiarze podatkami lokalnymi i mają mocne poczucie tego, że jakość ich życia zależy od nich samych. A aparat państwowy i samorządowy musi wykazywać, na co i z jakim efektem wykorzystuje uzyskane w podatkach fundusze. Jak wyjaśnił nam pewien tubylec, ceny w sklepach podawane są klientom netto dlatego, by płacąc brutto (z podatkiem)  każdorazowo wiedzieli, ile kosztuje ich administracja.

Spotkanie z burmistrzem Paris, Illinois
Przy okazji odwiedzin biblioteki w Paris, w stanie Illinois, mieliśmy przyjemność spotkać się z burmistrzem (mayor) tego miasteczka. Jest to niewielka miejscowość w powiecie (county) Edgar, licząca ok. 9 tys. mieszkańców. Rada miejska, łącznie z burmistrzem, składa się z ... 5 członków, wspieranych przez 3 głównych, profesjonalnych urzędników miejskich: prawnika, skarbnika i administratora miasta.

Jedną z głównych zasad władzy jest otwartość i transparentność. Oparta jest o ustawę stanu Illinois (każdy stan ma podobną), którą to regulację Amerykanie nazywają "sunshine law". Jest ona tak daleko posunięta, że członkowie zarządu miasta nie mogą rozmawiać o sprawach dotyczących obywateli w rozmowach prywatnych między sobą po pracy, czy w jakimś bardziej ograniczonym kręgu - bez udziału publiczności. Sesje rady miejskiej są otwarte dla obywateli, zaś ich terminy oraz proponowany program ogłaszane są w lokalnych mediach ze stosownym wyprzedzeniem.

Wszelkie wybory do władz miasta, a także na miejskie stanowiska są dokonywane jawnie i w procedurach konkursowych. Dyrektor biblioteki miejskiej jest (wg słów burmistrza) tak samo ważną osobą, jak komendant policji, czy straży pożarnej. Dlatego ważne jest, by była to osoba o odpowiednich kwalifikacjach. Ale jak się okazuje, ani rada miejska, ani burmistrz nie są najważniejsi w sprawach biblioteki!

Bardzo interesującym rozwiązaniem organizacyjnym, zapewniającym dobrą łączność z użytkownikami biblioteki, jest powoływanie w bibliotekach publicznych "rad bibliotecznych" (library board lub board of trustees). Liczą one od 6 do 10 członków i co roku kończy się kadencja 1/3 składu rady, który jest odnawiany. Rady złożone są z wolontariuszy, mieszkańców lokalnej społeczności, najczęściej przyjaciół biblioteki. Kompetencje rad są bardzo szerokie i są wykorzystywane na różne sposoby. Biblioteczni radni mają prawo ostatecznie zatwierdzać propozycje budżetu biblioteki, decydować o rozwoju kolekcji, weryfikować zgodność działań biblioteki z potrzebami społecznymi, oceniać miesięczne i roczne sprawozdania finansowe, opiniować pracę dyrektora oraz bardzo często ... zatrudniać go lub zwalniać. Członkowie rady lobbują też na rzecz biblioteki w imieniu jej użytkowników, pracowników i dyrektora u władz. Pozyskują fundusze prywatne i przyjaciół biblioteki oraz są jej ambasadorami. Rady stanowią więc ciało społecznej i politycznej kontroli, ale też i wsparcia biblioteki. O ważności rad bibliotecznych dla systemu bibliotekarstwa publicznego świadczą też spotykane w bibliotekach tablice poświęcone zasłużonym trustees. Przykład praw i obowiązków oraz wzajemnych relacji rady bibliotecznej  i dyrektora można znaleźć tutaj. Ponieważ biblioteczni radni najczęściej nie są bibliotekarskimi specjalistami, organizacje branżowe (stanowe, także narodowa ALA) dbają o ich przygotowanie, publikując podręczniki oraz realizując odpowiednie szkolenia i konferencje. 


Zasłużeni członkowie rad bibliotecznych bibliotek Paris i Christman
Rady biblioteczne stanowią więc element równoważący sieć lokalnych relacji władzy. Z jednej strony reprezentują interesy społeczności użytkowników i podatników, z drugiej walczą o budżet (konkurując np. z policją lub wodociągami) na posiedzeniach władz. Z trzeciej - kontrolują poczynania dyrektora i personelu biblioteki, by ci, w umiłowaniu hermetycznych reguł rzemiosła lub w imię jakichś niewydarzonych pomysłów,  nie oderwali się zbytnio od rzeczywistości i nie zapomnieli za czyje pieniądze i dla kogo właściwie pracują.

Nasze zdziwienie budzi fakt, potwierdzany kilkukrotnie w różnych miejscach wizyty, że istnienie bibliotek publicznych .... nie jest w USA gwarantowane prawnie. Nie ma prawa ponadlokalnego (federalnego, stanowego, powiatowego), które nakazywałoby ustanawiać i utrzymywać biblioteki publiczne. Także to, że biblioteka publiczna powinna być instytucją naprawdę publiczną, tj. świadczyć usługi nieodpłatnie, jest dla Amerykanów sprawą oczywistą. Jak słyszymy, wymuszane kryzysem próby ograniczania usług bibliotek spotykają się z żywymi protestami mieszkańców i stanowią nie lada gratkę dla mediów. 

Biblioteka jest, bo chcą tego mieszkańcy, godząc się na podatkowe obciążenie z tego tytułu i ustanawiając lokalne, prawne reguły jej działania. O ile bieżące wydatki na bibliotekę są pokrywane ze "standardowych" wpływów podatkowych (z podatku od nieruchomości), to wszelkie modernizacje, rozbudowy, poszerzenie zakresu usług, muszą być poprzedzone zgodą mieszkańców na podwyższenie stawki lokalnego podatku. Niekiedy lokalne władze finansują większe inwestycje (np. budowę nowej biblioteki - jak w Champaign), emitując obligacje, których wykup podatnicy opłacają w dłuższym terminie. 

Istnienie biblioteki publicznej i zakres jej usług jest więc wynikiem ciągłego procesu negocjacji oraz społecznego, politycznego i ekonomicznego kompromisu zawieranego na poziomie lokalnym. Dlatego amerykańscy bibliotekarze, mogąc przegrać wszystko, nie mogą spać spokojnie i szukają przyjaciół biblioteki, aktywnie pozyskują fundusze i proponują użytkownikom nowe usługi, poszerzające ofertę biblioteki. Często też zawierają koalicje z instytucjami lub grupami społecznymi, w celu wywarcia presji na swoich politycznych reprezentantach. Wszak czytelnicy bibliotek także są wyborcami.

Taki sposób finansowania ma też swoje wady: zakres i jakość usług konkretnej biblioteki zależą dość bezpośrednio od zamożności mieszkańców, szczególnie od wartości posiadanych przez nich nieruchomości. Dodatkowe fundusze federalne (jak dostęp do baz danych w bibliotece w Arlington), czy stanowe (transport książek pomiędzy bibliotekami w systemie "Lincoln Trail") są dostępne tylko w związku ze specjalnymi programami lub gdy władze stanowe uchwalą wsparcie dla projektu, którego realizacja wykraczałby poza mandat lokalnych władz i ich zdolności finansowych.

Pewnym problemem takiego systemu finansowania bibliotek jest sytuacja, gdy z biblioteki jednego okręgu podatkowego chcą korzystać mieszkańcy z innych okręgów, a biblioteki nie należą do systemu wymiany zbiorów. Rozwiązanie jest stosunkowo proste: na podstawie procentowego udziału budżetu biblioteki w budżecie lokalnym wylicza się kwotę, jaką rocznie płacą w podatku mieszkańcy na utrzymanie swojej biblioteki. Użytkownicy spoza okręgu mogą korzystać z biblioteki po uiszczeniu (oszacowanej najczęściej ryczałtowo - od rodziny) tak wyliczonej opłaty. Przykładowo użytkownicy spoza okręgu podatkowego miasta, chcący korzystać z biblioteki w Paris, muszą wnieść roczną opłatę w wysokości ok. 20$, ale już w Kankakee opłaty (karta rodzinna, dla seniora, dla studenta) wynoszą odpowiednio 150, 90 i 65$. 


Tu ważna uwaga - przez "korzystanie z biblioteki" rozumie się tu wypożyczanie materiałów na zewnątrz. W odwiedzonych przez nas bibliotekach każdy obywatel, niezależnie od tego gdzie mieszka i czy posiada kartę biblioteczną, może skorzystać z zasobów biblioteki na miejscu i najczęściej z darmowego dostępu do Internetu.

Ciekawą i pożyteczną konsekwencją mocno zdecentralizowanego ustroju administracyjnego USA jest możliwość stosunkowo łatwego aranżowania współpracy pomiędzy bibliotekami różnego rodzaju i uniknięcie "resortowości". System "Lincon Trail", łączący różne typy bibliotek (publiczne, stanowe, uniwersyteckie), umożliwiający fizyczne przesyłanie materiałów, jest możliwy dzięki znacznej autonomii poszczególnych jednostek administracyjnych (bo lokalni podatnicy chcą finansować udział w systemie!) oraz pewnej interwencji władz stanowych, finansującej "pocztę biblioteczną".

Remigiusz Lis, Biblioteka Śląska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz