Siła amerykańskich bibliotek polega chyba głównie na ich społecznościowości. I to nawet nie tej elektronicznej, tylko tej biorącej się z jednej strony (bibliotekarskiej) z poczucia obowiązku wobec społeczności lokalnej, której się służy. Społeczności mają zaś, jak się wydaje, silne poczucie „posiadania” biblioteki.
Wyrazem pierwszego zjawiska – niesłychanie uderzającym! – są deklaracje bibliotekarzy na temat źródeł finansowania ich placówek. Nikt tutaj nie mówi: „Dostałam pieniądze od Powiatu / Marszałka / Burmistrza / Prezydenta”. Bibliotekarki mówią: „Dzięki podatkom naszych mieszkańców mogliśmy wybudować naszą bibliotekę”, „dzięki podatnikom z naszego powiatu mamy taki a taki fundusz finansowy”.
Sama społeczność zaś uznaje potrzeby biblioteki i dba o ich zaspokojenie. Dzieje się to na różnych poziomach. Z jednej strony – bardzo rozpowszechniony jest wolontariat. Biblioteka w Champaigne w stanie Illnois pozyskała 15 TYSIĘCY godzin pracy wolontariackiej w zeszłym roku! Z drugiej strony mieszkańcy gotowi są – i tak stało się w Champaigne – zaakceptować podwyżkę podatków (od zakupów i telekomunikacyjnego) na rzecz zbudowania nowego budynku biblioteki.
Czy wreszcie - z trzeciej strony :) - zdarza się nawet, że mieszkańcy własnym sumptem, bezpośrednio zaopatrują bibliotekę w książki (np. oddają nowe książki po pierwszym przeczytaniu) i wyposażenie, takie jak meble (miasteczko Chrisman). Chyba więc jest tak, że społecznościowa biblioteka 2.0 łatwiej może wyrastać właśnie tutaj, w USA. Kraju, gdzie od prawie zawsze były biblioteki społecznościowe 1.0 …
dr Michał Zając, Uniwersytet Warszawski. Instytut Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych
dr Michał Zając, Uniwersytet Warszawski. Instytut Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz